sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział IX

- Wyjdź z naszego domu- odezwał się hardo Enzo, mierząc mnie zimnym spojrzeniem.
- Jakoś nie mam zamiaru- rzuciłam lekko po czym podeszłam do kominka i za pomocą magii wznieciłam ogień. Co prawda był początek września, więc nie było zbyt zimno, ale chciałam w delikatny sposób pokazać rodzeństwu że nadal jestem silniejsza. Uslyszałam za sobą jak wampirzyca siedząca obok mojego brata wciągnęła powietrze widząc mój mały pokaz. Odwróciłam się w ich stronę i  spojrzałam na nich.
- Caroline- ustałam przed blondynką i przechyliłam głowę przeszukując jej myśli. Zmarszczyłam brwi, wyszukując jedną, ciekawą informację.
- Wampir od niecałych 150 lat, Caroline Forbes, jak jedna z rodzin założycieli- odezwałam się, przypominając sobie nazwisko jednej z osób, ktore kiedyś chciały mnie zabić.- Masz z nimi coś wspólnego?- spytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Tak, to moi przodkowie- odezwała się przestraszonym głosem dziewczyna. Ciekawe w jakim świetle pokazało mnie moje rodzeństwo, skoro każdy w tym pomieszczeniu czuł co najmniej respekt do mnie. Oprócz jednego wampira. Stał koło drzwi oparty o ścianę, dołączył do zebranych już po moim wejściu. Jego uczucia wskazywały całkowitą obojętność w stosunku do mnie. Był tylko po prostu ciekawy kim tak właściwie jestem i czy faktycznie jestem tak zła jak mówiło moje rodzeństwo.
- Gorsza- odezwałam się do niego w myślach, na co czarnowłosy wampir spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Jak?- usłyszałam mimowolnie jego myśl.
- Potrafię dużo więcej- odpowiedziałam mu i przestałam zwracać na niego uwagę. Później muszę dokładniej mu się przyjrzeć, postanowiłam sobie i spojrzałam na Elenę i stojącego obok niej mężczyznę. Wiedziałam, dzięki Rickowi i Lexi, że już od jakiegoś czasu są ze sobą. Tak jak Enzo z Caroline. W jakiś dziwny sposób cieszyłam się, że mają kogoś przy sobie. Że ułożyli sobie życie i są szczęśliwi.
- Mam nadzieję, że nie zajęliście mojej sypialni. To ta najwieksza na końcu schodów- powiedziałam od niechcenia i odwróciłam się w stronę wyjścia. Wyszłam z domu jak gdyby nigdy nic i zaczęłam wyjmować walizki. Słyszałam przyciszone głosy wampirów, które zastanawiały się po co tu przyjechałam i jak najszybciej się mnie pozbyć. Niemałą satysfakcję sprawiało mi przysłuchiwanie się tej rozmowie. Wyjęłam bagaże i chciałam iść z nimi do domu, gdy nagle z wampirzą prędkością ktoś wybiegł z domu i rzucił się na mnie. Od razu chciałam użyć jakiegoś zaklęcia, ktore powaliłoby przeciwnika na ziemię, jednak zapach wampira sprawił, że zamiast tego rzuciłam czar maskujący. Dzięki temu nikt nie widział co tak naprawdę robiłam ja i osoby nim objęte.
- Lexi, możesz już ze mnie zejść- powiedziałam ze śmiechem, usiłując wydostać się z uścisku. Po chwili obydwie stałyśmy i padłyśmy sobie w objęcia. Nie widziałyśmy się długo. Za długo, jeśli o mnie chodzi. Ale nie mogliśmy się widywać częściej z kilku powodów. Jednym z nich, lecz nie najważniejszym, było moje rodzeństwo.
- Przyjeżdżasz nagle, piszesz SMSa że robisz niespodziankę, a potem denerwujesz swoje rodzeństwo tak bardzo, że już mają ochotę cię zabić. To jest wejście godne Kateriny Petrovej- zaśmiała się blondynka.- Zastanawiam się tylko jak ty to robisz?
- Lata praktyk- rzuciłam nieskromnie i oparłam się o samochód. Wyjęłam z kieszeni jeansów paczkę papierosów i wyjęłam jednego. Chciałam poczęstować przyjaciółkę, jednak ta pokręciła przecząco głową.
- Zapomniałam, zawsze grzeczna- mruknęłam z przekąsem, za co zarobiłam kuksańca. Dopiero teraz, paląc papierosa i rozmawiając z Lexi, wykorzystując tą chwilę prywatności, którą mieliśmy uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi kogoś, z kim mogłabym tak szczerze porozmawiać. Nie chodziło o to, że potrzebowałam kogokolwiek. Miałam tylko 2 osoby, które znały mnie na wylot. I, szczęśliwym trafem, obydwie tu były.
- W przyszłym miesiącu mija kolejna rocznica- z zamyślenia wyrwało mnie smutne zdanie Lexi. Zamknęłam oczy i kiwnęłam głową.
- Wyjedziesz?- spytała i zaraz odpowiedziała na swoje pytanie- Oczywiście że wyjedziesz. Zawsze pamiętasz żeby pojechać na grób Trevora. To dlatego przyjechałaś?- w jej głosie teraz brzmiała ciekawość.
- Przyjechałam, bo wiedźmy mówiły, że to bedzie miało wpływ na moją przyszłość- wyjawiłam przyjaciółce, po raz pierwszy wypowiadając prawdę. Jeszcze przed moim wyjazdem wiedźmy mówiły, że szykują się wielkie zmiany w moim życiu i że muszę przyjechać do domu. Nie wiedziałam czemu, ale z doświadczenia byłam pewna, że słowa wiedźm są zgodne z prawdą.
- Pogodzisz się z rodzeństwem i pójdziecie zgodnie w stronę zachodzącego słońca- Lexi uśmiechnęła się do siebie.- Co w sumie może wcale nie byłoby takie złe- zamyśliła się kobieta.
- Lepiej że mnie nienawidzą- wytłumaczyłam po raz kolejny.- Cały czas ktoś chce mnie zabić. A dopóki mnie nienawidzą, dopóty są bezpieczni. A teraz idź już do domu, ja muszę się przejść- skończyłam rozmowę i ruszyłam w stronę przeciwną niż dom, zostawiając walizki przy samochodzie.
Nie wiedziałam tylko, że w momencie gdy nie mogłam już słyszeć domowników, Lexi powtarzała wszystkim przebieg naszej rozmowy.




ELENA
- Znienawidzi was w momencie, w którym się dowie- odezwałam się lekko zaniepokojona.
- Zrozumie, że to było najlepsze rozwiązanie- zaprzeczył Alaric, jednak w jego głosie nie było zbytniej pewności.
Nie podzielałam jego zdania. Może nie znałam swojej siostry zbyt dobrze, ale nawet gdy była człowiekiem ceniła lojalność, a każdy kto ją zdradził już nigdy nie był w pełni jej przyjacielem. Dlatego bałam się, że Katerina znienawidzi Alaricka i Lexi. A nie chciałam tego, tym bardziej, że byłaby to również moja wina.

- Przyjaźni się z nami od lat. Może będzie się dąsać, ale wyjaśnimy jej dlaczego to zrobiliśmy- powiedziała cicho Lexi, spoglądając na Rica. Również ona nie była w pełni przekonana. Zapatrzyłam się przed siebie, przypominając sobie jak właściwie odkryliśmy, że nasi przyjaciele znają naszą siostrę. W sumie było to niedawno, niecały rok temu. Gdy Enzo razem z Caroline przyłapali Rica i Lexi na rozmawianiu z Kateriną przez Skype'a pierwszą naszą myślą było to, że na polecenie mojej bliźniaczki chcą nas zabić. Byliśmy wręcz przekonani, że udawali naszych przyjaciół tylko po to, żeby znaleźć się bliżej i z łatwością się nas pozbyć. Prawda okazała się jednak o wiele bardziej zwariowana. Alaric zaczął wyjaśniać nam wszystko, od razu zaznaczając, że Katerina nie może się tego dowiedzieć. Mówił o tym, jak poznali naszą siostrę, o tym co spotkało ich na przestrzeni lat. Wspominali o ich przyjaźni, przedstawiając ją w zupełnie innym świetle. Według nich, faktycznie, miała ostry charakter, ale była też osobą, która dla swoich bliskich poświęciłaby wszystko. Która była wesoła, zwariowana i miała mnóstwo szalonych pomysłów. Która nawet sprawiłaby, aby jej rodzina ją znienawidziła, pod warunkiem, że będą oni bezpieczni. Nawet jeśli oznaczało to, że musiała nas zahipnotyzować i tą nienawiść wymyślić. A potem robić wszystko, żebyśmy upewniali się, że jest zła do szpiku kości.
Początkowo nadal nie wierzyliśmy. Była to dla nas bajeczka, wymyślona po to, aby nas zmylić. Potem jednak zobaczyliśmy listy, e-maile i wiadomości, które przez długi czas wymieniali między sobą. Z ich treści jasno wynikało, że to co powiedzieli nam wcześniej Alaric i Lexi było prawdą.
Katerina wcale nie była taka, jak myśleliśmy. Różniła się diametralnie od naszych fałszywych wspomnień. Dla nas była pozbawioną uczuć wampirzycą, która jako cel w życiu ustanowiła sobie zrobienie piekła z naszego życia. Co prawda dawno temu był epizod, który sprawił, że zaczęliśmy myśleć inaczej, ale szybko okazało się że to fasada. Tak też przedstawiliśmy naszą siostrę przyjaciołom. Zarówno Damon, Stefan i Caroline znali tylko nasze zdanie. Tymczasem okazało się, że Katerina specjalnie chciała, żebyśmy ją znienawidzili. Podobno od wieków wielu ludzi chciało ja zabić, ze względu na jej szczególną pozycję w świecie nadnaturalnym. Według Lexi była ona najważniejsza w naszym świecie, tworzyła równowagę dla wszystkich istot, a ten kto ją zabije, będzie mógł rządzić za nią.
Po wielu rozmowach o naszej siostrze i o tym, dlaczego nas chroniła uwierzyliśmy w historię blondynki i bruneta. Postanowiliśmy, że musimy z nią porozmawiać, co jednak nie było takie proste. Nie mogliśmy pojechać do niej i powiedzieć, że wszystko wiemy. W związku z tym stwierdziliśmy wspólnie ( nie tylko ja i Enzo, ale także Stefan, Caroline, Damon i Alaric z Lexi), że musimy sprawić, aby to ona znalazła nas. Więc przenieśliśmy się do Mystic Falls, do domu, w którym kiedyś mieszkała nasza siostra i czekaliśmy. Nie musieliśmy wcale długo czekać i teraz, gdy Katerina w końcu przyjechała mogliśmy zacząć działać.
- Kiedy przyjedzie wasz ojciec?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Caroline. Pytanie to nie było jednak skierowane do mnie, ale do Enzo, który wszedł właśnie do salonu.
- Rozmawiałem z nim, wyjaśniłem mu, że Katerina przyjechała- zaczął chowając telefon do kieszeni. Nie musiał tłumaczyć ojcu wszystkiego, bo Elijah, Klaus i Rebekah już jakiś czas temu zostali we wszystko wtajemniczeni.
- Kiedy przyjadą?- spytał tym razem Stefan, łapiąc mnie mocniej za rękę. Próbował dodać mi w ten sposób otuchy, co jednak na niewiele się zdało.
- Pojutrze. Mają jeszcze coś do załatwienia w Nowym Orleanie- odpowiedział mój brat, podchodząc do okna i wyglądając przez nie. Wiedziałam, że podobnie do mnie nie jest pewien, czy to co robimy aby na pewno jest właściwe. Zastanawialiśmy się, czy po prostu nie zostawić Kateriny, nie mówiąc jej że cokolwiek wiemy. W końcu jednak doszliśmy do wniosku, że nawet jeśli nie wyjdzie z tego nic dobrego, to musimy spróbować.
Wstałam z kanapy i podeszłam do brata.
- Będzie dobrze- szepnęłam do niego tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć.
- Musi być- odpowiedział równie cicho Enzo i przytulił mnie.




KATERINA
Wróciłam do domu po około pięciu godzinach. Udałam się do miasta, pospacerowałam, pozwiedzałam. Miasto zmieniło się bardzo, jednak nie tak bardzo jak można by się spodziewać. Nadal w tym samym miejscu stał posterunek policji, ratusz z wieżą zegarową wciąż stanowił centrum miasta. Co prawda Mystic Falls nie rządziły już rodziny założycieli, mimo że wciąż byli tu ważni, ale widać było, że miasto pielęgnuje historię. Oczywiście oprócz muzeum i zabytków były tu też miejsca do zabawy, które miałam zamiar odwiedzić w najbliższej przyszłości. Lubiłam sposób, w jaki bawili się dzisiejsi ludzie. Bez wstydu, nie przejmując się co powiedzą inni. Nie było teraz sztywnych kolacji jak w XVIII wieku albo chowania się przed znajomymi, jak praktycznie zawsze. Ludzie teraz żyli pełnią życia.
Weszłam do domu nawet nie powiadamiając o swoim przybyciu. Przecież cała siódemka, która tu była to wampiry, więc już od dłuższej chwili wiedzieli, że się zbliżam. Lekko zmęczona ruszyłam do pokoju. Wcześniej dostałam wiadomość od Lexi, która powiadomiła mnie o tym, że moja dawna sypialnia jest już wolna. Wcześniej zajmował ją Damon, ale na moje delikatne polecenie wyniósł sie stamtąd. Spojrzałam na duży zegar stojący na półpiętrze. Była już północ, wszyscy w domu już spali. W sumie może to i lepiej, przynajmniej nie będą się złościć. Weszłam na piętro i ruszyłam do sypialni, która była na końcu długiego korytarza. Mijałam po drodze pokoje, intuicyjnie wiedząc kto w którym śpi. Alaric naprzeciwko Lexi, dalej Damon, który nieprzyzwyczajony do nowego łóżka miotał się przez sen. I Elena ze Stefanem naprzeciwko Enzo i Caroline. Byłam pewna, że oni będą mieli pokoje naprzeciwko siebie. Zawsze łączyła ich szczególna więź i dobrze było wiedzieć, że teraz nie jest inaczej. Chciałam już otworzyć drzwi do swojego pokoju, ale cofnęłam się parę kroków. Stanęłam przed drzwiami do sypialni mojej siostry, słuchając, czy na pewno śpi. Po chwili, stając się niewidzialna dla wszystkich weszłam do jej pokoju. Podeszłam do łóżka, w którym spała moja siostra przytulona do swojego chłopaka. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciesząc się, że w końcu zarówno mój brat jak i Elena znaleźli kogoś, z kim są szczęśliwi. Stałam tak obserwując osobę,  którą mimo wszystko kochałam, gdy nagle zaczęła rzucać się po łóżku, przeżywając jakiś swój senny koszmar. Szybko weszłam do jej głowy i wymazałam wszystko co złe. Pamiętałam, jak jeszcze za ludzkich czasów robiłam tak samo. Za każdym razem gdy Enzo lub Elena śnili koszmar ja byłam tą, która przywracała spokój w ich snach. Upewniona, że koszmar zniknął odwróciłam się i wyszłam z pokoju. Weszłam do siebie i, po szybkim prysznicu wskoczyłam do łóżka.
- Dobranoc- szepnęłam w eter, kierując swoje słowa do wszystkich w domu, po czym zamknęłam oczy i poddałam się objęciom Morfeusza.






Jak się podoba? Zastanawiam się, czy ktokolwiek jeszcze to czyta, bo, szczerze powiedziawszy, jakoś nie jestem pewna. Prosiłabym, żebyście skomentowali to, co piszę, bo to będzie dla mnie naprawdę wielka motywacja do pisania :)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział VIII

I’m coming home, I’ve been gone for far too long- śpiewałam razem z Bullet for my Valentine. Śmieszne, jak ten tekst pasował do sytuacji, w której obecnie byłam. Jechałam swoim czarnym Astonem Martinem z 1964 roku do Mystic Falls. Po tym jak Alaric i Lexi pokazali mi, że są w moim domu spakowałam się i teraz, niecały tydzień później jechałam na spotkanie z moim rodzeństwem. A raczej jechałam podenerwować moje rodzeństwo. Zamierzałam zatrzymać się w domu wybudowanym przez dwoma wiekami, tym samym w którym teraz przebywali Elena, Enzo a także ich znajomi. Oznaczało to, że wampiry, które mnie nienawidzą, będą miały ciężki okres. No ale cóż, nie w mojej naturze było siedzenie cicho. Jechałam, ciesząc się jazdą i zastanawiając jak ciepło powita mnie rodzina (znając życie będą chcieli wypróbować na mnie parę kołków), gdy nagle zobaczyłam tablicę informacyjną. Zatrzymałam samochód na poboczu i wysiadłam. 
- Mystic Falls, populacja 1535 osób- przeczytałam, opierając się o maskę i otwierając worek z krwią.- Niedługo trzeba będzie zmniejszyć tą liczbę- rzuciłam do siebie, z niesmakiem patrząc na pitą przeze mnie krew. Nie znosiłam torebek. Wolałam pić prosto z żyły, czuć jak życie uchodzi z moich ofiar. Zimną krew piłam jedynie w ostateczności, takich jak podróż, w czasie której nie chciało mi się zatrzymywać, żeby zabić. No ale teraz będę mieszkać w Mystic Falls. 
Ciekawe co tam u rodzin założycieli, pomyślałam, przypominając sobie jedno z byłych pokoleń, które po nieudanym zamachu na życie moje i moich przyjaciół stało się praktycznie moimi marionetkami. Może teraz też się nimi pobawię, kto wie. Albo zrobię sobie przenośny bank krwi z któregoś z nich, zaśmiałam się i, wyrzucając pustą już torebkę po krwi wsiadłam do samochodu i wjechałam do miasta. 


ELENA

- Stefan, rusz się. Mieliśmy razem zrobić ten obiad, niedługo wszyscy wrócą- powiedziałam do swojego chłopaka, rzucając w niego pomidorem. Z typową wampirzą prędkością złapał go zanim zdążył roztrzaskać się na jego twarzy i podszedł do mnie. 
- Dobrze wiesz, że to ty jesteś lepszą kucharką- zaczął mi słodzić przy okazji podjadając, za co od razu dostał po rękach. 
- Bierz się za krojenie papryki- nakazałam ze śmiechem, na co wampir ze zbolałą miną wziął się do pracy. Uśmiechnęłam się do siebie. Ze Stefanem byłam już od prawie stu lat, a z każdym dniem kochałam go coraz bardziej. Był wręcz idealny. Spokojny i opanowany stanowił przeciwwagę dla moich czasem szalonych zachowań. Mogłam powiedzieć mu wszystko wiedząc, że nie będzie mnie oceniał i zaakceptuje każdą moją decyzję, nawet te, które podejmowałam w przeszłości. Był jedną z niewielu osób, które wiedziały wszystko o mnie i o Enzo. I o naszej siostrze, której imię  było w tym domu zakazane. W jej domu. Bo, mimo że dokumenty, które niedawno pokazał nam urzędnik wydawały się nie być sfałszowane wiedzieliśmy, że nie mieliśmy żadnego krewnego, który zmarł w tajemniczych okolicznościach, przepisując dom na mnie, mojego brata i naszą siostrę. To musiał być dom, w którym kiedyś mieszkała moja bliźniaczka. Znając ją to wcale nie był to dom przyjazny przejezdnym. Raczej wręcz przeciwnie, sądziłam, że dla wielu ludzi był to ostatni przystanek przed śmiercią. 
- Skąd ta mina?- spytał ciemny blondyn, wyrywając mnie z zadumy. Pokręciłam głową, bez słów pokazując, że nie chcę teraz o tym rozmawiać, na co mężczyzna szepnął tylko 'Później'. Za to też go kochałam. Nigdy na mnie nie naciskał, wiedział, że czasem potrzebuję chwili prywatności, momentu na pozbieranie myśli. Wzięłam głęboki oddech i skupiłam się na przygotowaniu posiłku. Mimo że zarówno ja jak i Enzo i nasi przyjaciele, z którymi tutaj mieszkaliśmy byliśmy wampirami, lubiliśmy czasem zasiadać razem do zwykłego, ludzkiego posiłku. Chyba zostało nam to z poprzednich wieków, gdzie celebrowało się uczty w jak największym gronie. 
W przyjemnej atmosferze dokończyliśmy przygotowywanie posiłku i nakryliśmy do stołu w ustawionego w ogromnej jadalni. 
Założę się, że to tutaj mordowała swoje ofiary, pomyślałam mimowolnie, od razu obiecując sobie, że dzisiaj nie będę o niej myśleć. Dzisiaj miałam się cieszyć tym, że mam wokół siebie ludzi, dla których jestem ważna i przed którymi nie muszę ukrywać tego jaka jestem. 
- Zaraz przyjdą- odezwałam się, gdy wszystko było już gotowe.- Skoczę na górę się przebrać i zaraz wracam- dodałam i pobiegłam do pokoju. Gdy wróciłam jakieś 20 minut później wszyscy byli już w domu. Spojrzałam na nich. Znałam ich już od jakiegoś czasu i nie wyobrażałam sobie wiecznego życia bez nich. Poza tym, Enzo raczej też. Obok mojego brata stała Caroline Forbes- drobna blondynka, z którą po początkowych trudnościach mój brat związał się i tworzyli cudowną parę. Zaraz obok stali Alaric Saltzman i Lexi Branson , których spotkaliśmy jeszcze w XIX wieku i od razu się zaprzyjaźniliśmy. No i brat Stefana. Jedyny wampir wśród tych przebywających w domu z którym nie zawsze potrafiłam się dogadać. Bo prawda była taka, że Damon był zbyt podobny do mojej siostry. Niebezpieczny i nieliczący się z nikim, czasem zabijający dla zabawy. Robił co chciał, kiedy chciał, łamiąc wszystkie zasady. Gdyby nie to, że mimo wszystko Stefan dogadywał się z bratem nigdy nie pozwoliłabym mu z nami zamieszkać. Nie to, że wcale z nim nie rozmawiałam. Czasem naprawdę potrafiliśmy znaleźć wspólny temat, jednak nie potrafiłam zrozumieć jego stylu życia. 
Przywitaliśmy się ze sobą i usiedliśmy do stołu. W ciszy jedliśmy posiłek, jednak w pewnym momencie telefon Alarica zadzwonił. 
- To tylko SMS- powiedział ze spokojem wampir i odczytał go. Od razu po przeczytaniu pokazał go Lexi, a ich twarze pobladły. Spojrzeli po sobie, jednak nie odezwali się ani słowem, a Rick od razu schował telefon do kieszeni i zachowywał się jak gdyby nigdy nic. 



KATERINA

"Jak bardzo lubicie niespodzianki? Mam nadzieję, że bardzo, bo za chwilę Wam jedną sprawię" napisałam SMSa do Alarica i zajechałam pod supermarket. Nie wypada przecież przyjechać z pustymi rękoma, zaśmiałam się w duchu i skierowałam się w stronę alkoholi. Oczywiście nie było tu trunków, w jakich ja gustowałam, jednak zadowoliłam się butelką whiskey z 1980 roku. 
Od biedy ujdzie, pomyślałam i wróciłam do samochodu. Pozwiedzałam chwilę miasto, sprawdzając pobieżnie jak bardzo się zmieniło i, gdy zapadał już zmrok skierowałam się w stronę posesji. 
Po 15 minutach zatrzymałam się przed droga prowadzącą do domu. 
- No to jedziemy- uśmiechnęłam się do siebie i poprowadziłam samochód powoli, rozglądając się z ciekawością na boki. Drzewa, które pamiętałam jako małe krzaczki, rosły, prezentując swoją potęgę. Wjechałam na podjazd, rzucając światło na dom. Widziałam światło palące się wewnątrz i zastanowiłam się, jak zareagują na moje przybycie Elena i Enzo. 
- Raz kozie śmierć- szepnęłam i wysiadłam z samochodu. 
- Ktoś przyjechał- usłyszałam głos Eleny- Pójdę otworzyć- dodała, jednak przerwał jej głos Ricka. 
- Może lepiej ja pójdę?- spytał, a ja zaśmiałam się w duchu. Najwyraźniej nie chciał, żeby moja siostra mnie zobaczyła. Pewnym siebie krokiem weszłam po schodach i zastukałam starą kołatką. Słyszałam jak Elena kłoci się chwilę z moim przyjacielem, a następnie podchodzi do drzwi i naciska klamkę. Uśmiechnęłam się (mimowolnie wyszedł mi lekko kpiący uśmiech) i poczekałam aż drzwi się otworzą. 
- W czym mogę po...- zaczęła brunetka po czym zawiesiła się widząc mnie. 
- Hej siostrzyczko- przywitałam się i przekroczyłam próg. W końcu dom w jednej trzeciej należał do mnie. Weszłam do salonu i spojrzałam na ludzi siedzących na sofach. Delikatnie usmiechnęłam się do Ricka i Lexi, nie zdradzając, że się znamy.
- Co ty tu robisz?- Enzo wstał i spojrzał nieufnie. 
- No jak to co? Przyjechałam do domu- powiedziałam po prostu patrząc na mojego brata. 
No to zaczyna się zabawa, pomyślałam z zadowoleniem patrząc, jak wszyscy zebrani patrzą to na mnie to na Enzo i na Elenę, która pojawiła się za mną. 




Proszę bardzo, kolejny rozdział :) Jak się podoba? :)

środa, 26 listopada 2014

Rozdział VII

Denver, czasy obecne

- No rusz się złomie- fuknęłam w stronę stojącego przede mną laptopa.
Już od dłuższego czasu próbowałam połączyć się z Internetem, ale w Denver, mimo że to spore miasto, jakoś nie mogłam znaleźć zasięgu. W związku z tym chodziłam z kąta w kąt próbując złapać połączenie, czekałam bowiem na dosyć ważne wiadomości. Nagle komputer wydał dźwięk powiadamiający o tym, że połączenie z siecią zostało nawiązane, a po chwili włączyłam Skype'a i czekałam aż moi rozmówcy odbiorą.
- Katia, no w końcu- powiedziała Alexia, uśmiechając się szeroko z ekranu.- Myśleliśmy, że już nie zadzwonisz- dodała, odsuwając się od kamery tak, że w polu widzenia pokazał się również Alaric.
- Jestem Katerina, nie Katia- odpowiedziałam machinalnie, dopiero później witając się z przyjaciółmi. Wymieniliśmy się uprzejmościami, jednak po chwili poruszyłam temat, który mnie nurtował.
- Co u Enzo i Eleny?- spytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Ostatni raz widziałam swoje rodzeństwo prawie 100 lat temu, w latach 20. ubiegłego wieku. Odkąd w XIX wieku uwolniliśmy się z rąk oprawców (tudzież fanatyków i pseudo łowców, którzy szybko, dzięki mi, Alaricowi i Alexii, teraz znanej po prostu jako Lexi, zapomnieli o istnieniu wampirów) kontaktowałam się z moimi przyjaciółmi rzadko, a wokół rodzeństwa kręciłam się jeszcze rzadziej. Postanowiliśmy, że moi towarzysze będą dalej obserwować Elenę i Enzo, informując mnie, jeśli coś byłoby nie tak. Skończyło się na tym, że od prawie 100 lat Lexi i Alaric mieszkali w pobliżu mojej bliźniaczki i mojego brata, zaprzyjaźniając się z nimi i będąc ich prawdziwymi powiernikami. Nadal oczywiście informowali mnie o ich poczynaniach, co z czasem, dzięki szybszym sposobom komunikacji stało się dziecinnie proste.
- Żyją- Alaric jak zawsze chciał mnie podjudzić. Uwielbiał sprawiać, że się denerwowałam, a jego celem życiowym, jak powiedział mi niedawno, było doprowadzenie mnie do stanu wrzenia.- Ale nie uwierzysz, gdzie się właśnie przeprowadziliśmy- dodał tajemniczo, a mi od razu przyszło na myśl Denver.
Ale to niemożliwe, żeby spośród tak wielu miejsc wybrali akurat miasto, a którym od 3 miesięcy mieszkałam ja.
- A można trochę mniej tajemniczo?- zapytałam udając znużenie, mimo że w głębi ducha byłam cholernie ciekawa.
Jak już wspomniałam, dość długo nie widziałam swojego rodzeństwa, a o tym co się u nich dzieje wiedziałam tylko dzięki moim przyjaciołom. W ciągu ostatniego wieku mało osób zagrażało mojej rodzinie, zarówno Elenie i Enzo, jak i ojcu, który wraz z siostrą i bratem mieszkali nadal w Nowym Orleanie, rządząc lokalnym społeczeństwem wampirów. Zresztą, co się dziwić. Po tym, jaką legenda obrosłam, mało który próbował zrobić coś mi, a tym bardziej mojej rodzinie. Teoretycznie nadal nie żywiłam jakiś ciepłych uczuć do nich, w praktyce jednak wiadome było jaki los spotka tego, kto odważy się zrobić coś nie tak.
- Może pokażemy ci, gdzie mieszkamy? Na pewno poznasz to miejsce- uśmiechnął się Alaric, a po chwili twarz jego i Lexi zniknęła z ekranu, zamiast tego pokazując mi piękną, zieloną okolicę.
Niby nic nadzwyczajnego. Długi podjazd wyłożony kamieniami, drzewa i krzewy po obydwu stronach podjazdu oraz wokół domu. No właśnie, domu. Pewnie gdyby pokazali mi sam wjazd, nie poznałabym tego miejsca. W końcu byłam tam dawno temu i przez bardzo krótko, w porównaniu do mojego prawie 1000letniego życia. Ale ten dom poznałabym wszędzie. Wiek XVIII i XIX były moimi ulubionymi wiekami pod względem architektury. Ten dom wybudowany był właśnie w wieku XIX. Wiedziałam dokładnie jak wygląda w środku, z zamkniętymi oczami mogłaby trafić do sypialni, w której spałam. Znałam salon, z ogromnym kominkiem i dwoma skrzyżowanymi szablami, zawieszonymi nad nim. Wiedziałam, że zasłony w kolorze ciemnego brązu zasłaniają ogromne okna wychodzące na podjazd. Znałam każdy stopień schodów prowadzących na piętro, piwnicę, w której pewnie do teraz była cela. Oczywiście nie wiedziałam, jak wygląda dom teraz, co zmieniło się na potrzeby teraźniejszych standardów. Miałam jednak nadzieje, że ludzie, którzy na moje polecenie zajmowali się tym domem i dbali o niego, nie zepsuli naturalnej atmosfery wnętrza.
- Jesteście w Mystic Falls- odezwałam się nie swoim głosem.
Dom, który właśnie pokazywali mi Alaric i Lexi był domem budowanym dla mnie, gdy ostatni raz byłam w mieście. Co prawda początkowo nie miał być ukończony, ze względu na to czym się okazałam. Jednak pan szeryf a z nim burmistrz i reszta członków rady nie doceniła moich możliwości i umiejętności wpływania na nich mimo stosowanej przez nich werbeny. Razem z moimi kompanami poczekaliśmy aż zioło zniknie z ich krwi a następnie całej ludności Mystic Falls wymazaliśmy jakiekolwiek wspomnienia o wampirach, wilkołakach i innych stworzeniach paranormalnych.
- Jesteśmy w Mystic Falls- potwierdziła moje słowa Lexi.- Twoje rodzeństwo stwierdziło, że kogą zobaczyć co to za dom zapisany w tajemniczych okolicznościach na nich. Więc przeprowadziliśmy się tutaj w zeszłym tygodniu- wyjaśniła blondynka, a jej twarz zdobił szeroki uśmiech.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, a następnie pożegnaliśmy się. Usiadłam w szerokim fotelu i zamyśliłam się. Moje rodzeństwo było w Mystic Falls. Niecałe dwie godziny drogi od Denver. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności. Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie ani nic z tych rzeczy; moim zdaniem sami kreowaliśmy swój los, ale to nie mógł być przypadek.
- Wiedźmy?- rzuciłam w eter i po chwili, podobnie jak przez ostatnie 1000 lat pojawiło się 12 kobiet z pierwszego sabatu na ziemi. Moje duchowe przewodniczki i nauczycielki.
- Tak, córko?- jak zawsze odezwała się najważniejsza wiedźma sabatu, która, jeśli wierzyć jej słowom, była moją przodkinią. Wiedźmy zawsze, co nadal było dla mnie zagadką, potrafiły dopasować swój strój do danej epoki, w związku z czym dzisiaj moja przodkini miała na sobie długą wieczorową suknię z długimi rękawami. Byłby to strój, który mogłaby założyć zakonnica, gdyby nie ogromne wycięcie z tyłu, które odsłaniało prawie całe plecy.
- Czy wy macie z tym coś wspólnego?- spytałam, nie musząc wyjaśniać o co chodzi, ponieważ moja pra(razy ileśtam)babka wiedziała dosłownie wszystko. To była kolejna rzecz, której nie do końca rozumiałam, a nad którą przeszłam do porządku dziennego.
- A czy nie możesz uznać, że ich przeprowadzka to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności?- odpowiedziała pytaniem, a ja znów miałam wrażenie, że sabat potrafi czytać mi w myślach, jednak nigdy się do tego nie przyzna.
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności- powiedziałam na głos swoje wcześniejsze myśli.- Chcę tylko wiedzieć, czy to wasza sprawka.
- Niedługo przyjdzie dla ciebie czas wielkiej próby- odezwała się jedna z pozostałej jedenastki. Rzadko kiedy miałam możliwość usłyszenia głosu którejkolwiek z nich, bowiem to moja prababka najczęściej się odzywała. Najwyraźniej mieliśmy we krwi chęć rządzenia wszystkimi.- Czas, w którym powinnaś mieć rodzinę wokół siebie.
- Będziesz narażona na wielkie zmiany, a pogodzenie z rodziną jest ważne dla ciebie, nawet jeśli teraz twierdzisz, że nie- znów głos zabrała pierwsza w sabacie.
- Nie chcę się z nimi godzić ani teraz, ani nigdy- powiedziałam stanowczo, na co wiedźma pokiwała głową.
- Zrobiliście sobie nawzajem dużo złego, ale czasem wybacza się wiele rzeczy i przeskakuje się przepaści- powiedziała jak często zagadką i, jedna po drugiej, zaczęły znikać. Chciałam porozmawiać z nimi dłużej, wiedziałam jednak, że to one w tym przypadku dyktują warunki. Usiadłam głębiej w fotelu.
- Nie lubię przeskakiwać przepaści- mruknęłam w eter, co i tak pewnie usłyszały.
Miałam pogodzić się z rodzeństwem? No raczej nie. Pamiętałam, jak bardzo Elena i Enzo chcieli się ze mną skontaktować i jak szybko porzucili ten pomysł. Olali mnie i zostawili. Z jednej strony byłam im za to wdzięczna, jednak z drugiej trochę mnie to zirytowało. No ale przynajmniej znów byłam wolna i mogłam robić co chciałam.
A w sumie mogłam teraz odwiedzić mój dom, podenerwować trochę rodzeństwo, pomyślałam. A przy okazji spotkać się z końcu na żywo z Alarickiem i Lexi.
- I zrobię to tylko dlatego, że ja tego chcę- rzuciła z przesłaniem dla wiedźm, podejmując decyzję.
- Mystic Falls, rodzinko, szykujcie się, bo możecie tego nie przeżyć- uśmiechnęłam się do siebie i wstałam z nową energią, już teraz zastanawiając się, co zabrać ze sobą i jak ich przywitać.



Jest kolejny rozdział. Przepraszam za to, że nie pisałam przez dość duży czas, ale przygotowywałam się do próbnych matur i miałam ważne wydarzenie rodzinne, więc nie bardzo miałam kiedy. Obiecuję, że teraz będę pisać regularnie. Jak widzicie jestem już w teraźniejszości, więc teraz akcja w końcu nabierze tempa :)

Mam nadzieję, że Wam się podoba i jak zawsze, byłabym wdzięczna za jakiekolwiek komentarze :)
PS.: DZIĘKUJĘ BARDZO za ponad 500 wejść. To przynajmniej pokazuje, że moja praca nie idzie na marne :)

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział VI

Mystic Falls, 1864


Zastanawialiście się kiedyś jak to jest, gdy ktoś ściga was od wielu lat i nadal nie daje za wygraną? A wy nie chcecie spotkać się z tym kimś, bo wiecie, że to spotkanie źle się skończy. Dlatego uciekacie, nawet jeśli oznacza to udawanie kogoś, kim nie jesteście.
Ja właśnie tak robiłam. Uciekałam przed własną rodziną, byleby nie dopuścić do spotkania. Chciałam dotrzymać obietnicy złożonej dawno, jakby w innym życiu. Miałam dać im spokój i tak też zrobiłam. Pochowałam Trevora w lesie niedaleko miejsca, w którym się zatrzymywaliśmy w 1450 i odjechałam. Problem tylko, że nagle moja cudowna rodzina zechciała spotkać się ze mną. Znaleźli mnie już parę tygodni później. Pogrążona w rozpaczy po stracie ukochanej osoby nie trudziłam się z zacieraniem śladów swojej obecności. Zabijałam niewinne osoby, zostawiając ciała na drogach i strasząc okolicznych mieszkańców. Wyłączyłam uczucia, nie pozwalałam sobie czuć czegokolwiek oprócz rozpaczy. Stałam się potworem, którego wymyśliłam aby zahipnotyzować rodzinę. Podobało mi się to i wcale nie zamierzałam z tego rezygnować. W tamtym momencie nic nie było dla mnie istotne. Nie dbałam o to, czy ktoś odkryje kim jestem, czy ktoś przyjdzie mnie zabić. Liczyła się tylko żądza krwi. W takim właśnie stanie znalazła mnie Elena. Podróżowała sama, rozdzielając się z pozostałymi członkami rodziny. Jak powiedziała, chcieli mnie szybciej znaleźć, a mogli to zrobić jeśli działali w pojedynkę. Gdy siostra odkryła gdzie jestem chciała ze mną porozmawiać, wyjaśnić mi wszystko. Ale ja już nie chciałam jej znać. Nie po tym, jak zabiła jedyną osobę, która była dla mnie ważna, dla której ja byłam ważna. Nie chciałam jej zabić, mimo ze początkowo wydawało mi się to najlepszą zemstą. Ale była moja siostrą i dlatego nie mogłam jej zabić. Przez wzgląd na to, jak żyłyśmy parę wieków temu. Dlatego odprawiłam ją i zaczęłam uważać na to, żeby mnie nie znaleźli,jednocześnie będąc blisko. Cały czas niektórzy próbowali uzyskać władzę chcąc zranić, albo nawet zabić moją rodzinę. Dlatego uciekałam od nich i pilnowałam ich w jednym czasie, w czym od około wieku pomagała mi dwójka wampirów, których przemieniłam.
Tak właśnie trafiłam do Mystic Falls. Przyjechałam do tego małego miasta w Wirginii prawie rok temu udając sierotę, która odziedziczyła majątek po swoich rodzicach. Zatrzymałam się u jednej z rodzin i miałam mieszkać z nimi, dopóki moja rezydencja nie zostanie wybudowana. W sumie nie było w tym nic złego, tylko że ja nie miałam doczekać końca budowy. Miałam wyjechać zanim ktokolwiek zauważy, że się nie zmieniam, że mimo upływu lat wciąż pozostaję taka sama.
- Czy byłabyś, pani, tak łaskawa i dałabyś zaprosić się na spacer?- z rozmyślań wyrwał mnie głos syna mojego gospodarza. Aleksander Fell, wysoki blondyn o zielonym oczach, stał przede mną i wyciągał rękę w moją stronę. Z delikatnym uśmiechem podałam mu dłoń i wyszliśmy na dwór. Skierowaliśmy się w stronę centrum miasteczka, początkowo wymieniając zdawkowe komentarze o pogodzie, po chwili jednak Aleksander poruszył swój ulubiony temat. Mężczyzna pomagał ojcu w prowadzeniu ksiąg rachunkowych i potrafił mówić tylko o tym. Ile kosztuje owies dla koni, jak dużo pieniędzy dostaje służba albo dlaczego w tak niebezpiecznych czasach i w obliczu zbliżającej się wojny ceny rosną. To były główne problemy poruszane w naszej rozmowie, a raczej monologu Aleksandra. Próbowałam od czasu do czasu zmienić temat lub wtrącić co ja myślę o tym wszystkim, jednak towarzyszący mi blondyn był z typem mężczyzny, dla którego kobieta jest po to, żeby mu usługiwać lub słuchać jego spostrzeżeń nie wypowiadając własnego zdania. Już jakiś czas temu postanowiłam, że zanim będę stąd wyjeżdżać pokażę mu swoją prawdziwą twarz i udowodnię mu, że kobiety nie są wcale takie głupie i naiwne.
Szliśmy właśnie obok lasu, zbliżając się do budynku należącego do rodziny Lockwoodów, którzy rządzili miastem, gdy poczułam mocny zapach krwi dobiegający z lasu. Wiedziałam, że muszę tam iść i zobaczyć o co chodzi, więc zatrzymałam się, spojrzałam w oczy Aleksandrowi i odezwałam się miłym głosem.
- Wyszedłeś na spacer sam, pójdziesz odwiedzić burmistrza albo szeryfa Forbesa, a potem wrócisz do domu.
- Wyszedłem na spacer sam, odwiedzę burmistrza albo szeryfa a potem wrócę do domu- powtórzył mężczyzna i, zgodnie z moja sugestią zaczął iść dalej nie zwracając na mnie uwagi.
- Uwielbiam hipnozę- rzuciłam do siebie z uśmiechem zadowolenia i ruszyłam między drzewa. Nie biegłam nawet 5 minut, gdy dotarłam do leśnej drogi. Stał tam powóz zaprzęgnięty w dwa konie, które leniwie skubały trawę. Podeszłam do niego, pilnując aby nie pobrudzić sukni i zajrzałam do środka. Był pusty, więc zaczęłam rozglądać się dookoła.
- Nie będę was szukać w tej sukni. Wyjdźcie i mówcie o co chodzi- odezwałam się w eter, wiedząc, że za chwilę zobaczę moich przyjaciół. A przynajmniej ludzi, którzy w pewien sposób byli dla mnie ważni. I faktycznie, po chwili zza drzew wyszło czworo ludzi- dwójka wampirów i zahipnotyzowani przez nich ludzie.
- Puśćcie ich- upomniałam wampiry, które nakazały ludziom odjechać i zapomnieć o tym spotkaniu. Poczekaliśmy aż powóz zniknie za rogiem i padliśmy sobie w ramiona.
Nieczęsto się widywaliśmy, tym bardziej teraz w czasach niezbyt bezpiecznych. To ta dwójka od wieku „pracowała” dla mnie, śledząc moje rodzeństwo i donosząc mi o ich położeniu. Spotkałam ich praktycznie martwych, gdy leżeli wśród innych ciał zebranych po jednej z bitew. Byłam tam sanitariuszką, pomagałam rannym itp., a gdy usłyszałam, że ich serca biją,nie zastanawiając się za długo przemieniłam ich w wampiry. Wiem, może postąpiłam trochę samolubnie. Chciałam mieć koło siebie kogoś, kto byłby na dłużej niż tylko parędziesiąt ludzkich lat. W ten sposób poznałam dwójkę świetnych ludzi.
- Alaric, Alexia, tak dawno was nie widziałam- powitałam znajomych, gdy już wystarczająco długo staliśmy w objęciach.
- Nie widziałaś nas tak długo, bo wysyłasz nas Bóg jeden wie gdzie. Nie żebyśmy mieli cos przeciwko- zaśmiał się brunet i ruszyliśmy drogą. Musiałam podnieść swoją suknię, żeby się nie ubrudziła. Nie chciałam tłumaczyć się potem Fellom co takiego robiłam. Nie ustałabym przecież przed nimi, mówiąc: „Przepraszam, ale ubrudziłam się, bo musiałam spotkać się z moimi wampirzymi przyjaciółmi. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.” Nie sądzę, żeby byli zachwyceni.
- Nie narzekaj Alaric. Przynajmniej masz Alexię do towarzystwa- kiwnęłam głową w stronę wysokiej blondynki w prostej sukni. Faktycznie, Alaric i Alexia od długiego czasu śledzili moją rodzinę i mówili mi co u nich. Oczywiście nie mogli tak po prostu przyjść do miejsca w którym mieszkałam,dlatego naszym „znakiem rozpoznawczym” był zapach świeżej krwi. Chodziło o zwykłe ugryzienie, nie jakiś mord, ważne było to,żebym ja poczuła ten zapach.
- Mówcie, gdzie są i co robią?- spytałam, nie mogąc już powstrzymać ciekawości.
- Żyją- odezwała się blondynka, pomagając mi z suknią- wszystko z nimi dobrze, ostatnimi czasy nikt podejrzany nie zaczął pokazywać się wśród ich towarzystwa- wyjaśniła kobieta. Odetchnęłam z ulgą. Ostatnie ataki kierowane były tylko na moją osobę, ale świetnie sobie z nimi radziłam. Szliśmy powoli w stronę głównej drogi, gdy nagle poczułam ostry ból w plecach. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam starego Fella ze strzelbą w dłoni. Strzelił do mnie, jednak nie były to zwykłe naboje. Były to pociski z werbeną, jedyną rośliną, która mogła wampirów osłabić. Oczywiście nie działały na mnie jakoś szczególnie w małych dawkach, ale większa ilość robiła swoje.
- Co się dzieje?- spytałam zdziwiona, patrząc jak zza drzew wyłania się Aleksander, a wraz z nim kilkoro innych mężczyzn.
- Nie pozwolimy takim kreaturom jak wy chodzić po ziemi- powiedział szeryf Forbes, a w naszą stronę poleciały pociski, skutecznie nas osłabiając.



Kolejny rozdział :) Trochę nudnawy, ale musiałam w jakiś sposób wprowadzić Alarica i Lexi :) Jak wam się podoba?

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział V

Ameryka, rok 1560

- Czy w czymś jeszcze panience pomóc?- spytała starsza kobieta zabierając ode mnie tacę z niedokończonym śniadaniem.
- Nie, dziękuję, możesz odejść- odprawiłam ją.
Kobieta wyszła, a po chwili przyszła druga, która miała pomóc mi się wykąpać i ubrać. A przy okazji miała dać mi krew prosto ze źródła. Wśród mieszkańców uchodziłam za zwykłą kobietę, więc nie mogłam po prostu wyjść do tłumu i przegryźć gardło jakiejkolwiek osobie, mimo że chciałam czasem to zrobić. Nie znosiłam ograniczeń i zasad. A przestrzeganie ich przychodziło mi z wielkim trudem. Pewnie dlatego co około dwa miesiące zmieniałam miejsce zamieszkania, w każdym z nich podając się za kogo innego. Po jakimś czasie,gdy moje ciało było już odświeżone, suknia dokładnie zasznurowana, a ja prawdziwie najedzona wyszłam z pokoju i udałam się do ogrodu na spacer. Przechadzałam się sama alejkami, jednak po chwili zobaczyłam znajomą twarz.
- Witaj najdroższa- długowłosy brunet podszedł do mnie i pocałował mnie delikatnie w usta. Z początku odwzajemniłam pocałunek, ale po chwili odsunęłam się od mężczyzny i rozejrzałam w popłochu dookoła.
- Nie możesz tego robić, Trevor. Dla ludzi jesteśmy rodzeństwem, pamiętasz?- przypomniałam brunetowi, który jednak nic sobie z moich słów nie zrobił.
No może oprócz upewnienia się, że nikt nas nie zobaczy. Pociągnął mnie za sobą w stronę żywopłotu, a następnie wziął w ramiona i powrócił do wcześniej przerwanej czynności. Westchnęłam z rozkoszą nie mogąc już dłużej ukrywać co do niego czuję i poddałam się jego pocałunkom. Byłam wdzięczna za to, że mam Trevora. Poznaliśmy się niecałe sto lat temu i od tego czasu wszędzie podróżowaliśmy razem. Początkowo tylko jako przyjaciele,w końcu jednak zakochaliśmy się w sobie. Nie mogliśmy niestety uchodzić jako małżeństwo, ponieważ wyglądaliśmy za młodo, a tak młode małżeństwa nie podróżowały bez rodzin. Tak więc byliśmy rodzeństwem, kuzynostwem itp. A w skrytości byliśmy kochankami. Trevor był jedynym, który wiedział o mnie wszystko. O tym kim jestem, jaka jest moja rola w historii i co zrobiłam mojej rodzinie. Podróżował ze mną za nimi i pomagał walczyć z niebezpieczeństwem.
- Kiedy stąd wyjeżdżamy?- spytał mężczyzna, gdy parę minut później szliśmy pod ramię w stronę domu.
- Za tydzień już nas tutaj nie będzie. Musimy tylko uczestniczyć w dzisiejszym balu, a potem spakujemy się i wyruszymy w dalszą drogę- wyjaśniłam.
- Do twojego rodzeństwa?- upewnił się Trevor. Potwierdziłam ruchem głowy i przypomniałam sobie kiedy ostatni raz ich widziałam. To było jakieś 20 lat temu. Byli wtedy w jakieś małej wiosce. Nadal trzymali się razem, więc nie było problemu z namierzeniem ich. Toczyli swoje spokojne życie na obrzeżach wioski udając kochającą się rodzinę. A w ich otoczeniu znów był ktoś, kto zagrażał ich bezpieczeństwu, a którego bez problemu się pozbyłam. Niepokoiły mnie jednak słowa wypowiedziane przez moje rodzeństwo gdy mnie widzieli. Powiedzieli, że pożałuję tego co zrobiłam dawno temu, a moja kara będzie bardzo bolesna. Zignorowałam je wtedy,ale teraz, gdy znów miałam ich zobaczyć, zaczęłam się zastanawiać nad ich sensem.
Reszta dnia, aż do balu minęła mi w przyjaznej atmosferze. Przejażdżka konna z córką naszego gospodarza, spacer po okolicy. Przyjaźnie i odrobinę nudnie. Przyłapywałam się na tym, że czasem tęskniłam do niebezpiecznych momentów mojego życia,których ostatnio faktycznie było niewiele. Wampiry, wilkołaki i czarownice bali się mnie i nie zbliżali się do mnie ani do mojej rodziny. Po tym jak wybijałam każdego kto chciał skrzywdzić kogoś na kim mi zależało liczna chętnych do przejęcia władzy wyraźnie zmalała. No ale cóż, jakoś musiałam przetrwać tą nudę. Głównie z tego powodu brałam udział w różnych balach. Takich jak ten, na którym właśnie byłam. I mimo że zabawa nie była jakaś wykwintna, to starałam się czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. W czym pomagał mi mój kochany 'brat'. Rozmawialiśmy z innymi gośćmi balu, tańczyliśmy, jedliśmy i piliśmy. I wszystko przebiegłoby zapewne w takiej nudnej atmosferze, gdybym nagle nie zobaczyła osób, których nie spodziewałam się tu zobaczyć. Kończyliśmy właśnie tańczyć i schodziliśmy z parkietu, gdy zobaczyłam inną parę, która dopiero zaczynała tańczyć.
- Enzo i Elena- szepnęła cicho tak,żeby tylko Trevor to usłyszał i zapatrzyłam się zaskoczona w moje prawdziwe rodzeństwo.


*****

PISANE Z PUNKTU WIDZENIA ELENY

Tańczyłam z Enzo wypatrując Kateriny. Przyjechaliśmy tutaj tylko po to żeby ja zobaczyć. Albo raczej żeby zemścić się za to, co zrobiła mi setki lat temu. Zauważyłam ją jak stała z jakimś mężczyzna i obserwowali nas. Przyjrzałam się dokładnie brunetowi i rozpoznałam towarzysza Kateriny sprzed 20 lat.
Skoro przez 20 lat nadal jest z nim, to oznacza że musi łączyć ich jakaś głębsza więź, pomyślałam. W takim razie dobrze myślałam.
- Podejdźmy do nich- szepnęłam do ucha bratu.
Schodząc z parkietu spojrzałam na ojca i jego rodzeństwo stojące w tłumie. Nigdy się nie rozstawaliśmy,teraz także przyjechaliśmy razem.
- Katerina- powitałam chłodno siostrę, która stała objęta przez jej towarzysza.
- Elena, Enzo- siostra odpowiedziała na powitanie, robiąc nawet delikatny ukłon w kierunku mojego brata. Cała jej postawa pokazywała jednak, że jej stosunek do nas jest co najmniej lekceważący.
- Może przedstawisz nam swojego towarzysza?- spytał Enzo intensywnie patrząc w oczy bruneta.
- Oczywiście. Trevor, to jest mój brat Enzo i moje siostra Elena- zaczęła nas przedstawiać, a jej głos ociekał sarkazmem- Enzo, Elena to mój przyjaciel Trevor. Mieliście już okazję się poznać gdy ostatnio się widzieliśmy. Chociaż nie, wtedy tylko zabijaliśmy,nie mieliśmy czasu na rozmowy towarzyskie- powiedziała, potwierdzając swoimi słowami moje mniemanie o niej.
- Pozwolisz, ze za chwilę dołączy do nas ojciec?- dorzuciłam, sprawdzając jej reakcję.
- Ojciec?- wydusiła z siebie, rozglądając się dookoła z lekkim przestrachem. Po chwili odwróciła się do bruneta i spojrzała na niego.
- Po co tu jesteście?- zwróciła się do nas nie odwracając od niego wzroku.
- Mamy chyba niedokończone sprawy- w głosie Enzo brzmiała wyraźna groźba, wyraźniejsza przez to z jaką intensywnością mój brat patrzył na Trevora.
- Powinniśmy iść- tym razem w głosie Kateriny brzmiał wyraźny strach. Pociągnęła towarzysza za rękę i, nie żegnając się z nami, skierowali się w stronę ogrodu.
Razem z Enzo i resztą rodziny, która dołączyła do nas ruszyliśmy za nimi. Szliśmy cicho, wiedząc, że Katerina wie o naszej obecności. W pewnym momencie ruszyłam w wampirzym tempie o przodu i, tak jak moja siostra paręset lat temu, tak ja teraz wyrwałam serce jej towarzyszowi. Z niemałą satysfakcją patrzyłam jak jego ciało osuwa się na ziemię, a na twarzy Kateriny widnieje przerażenie. Brunetka rzuciła się do jego ciała krzycząc jego imię, a ja stałam i uśmiechałam się.
- Teraz widzisz jak boli, gdy zabierasz komuś kogoś, kto jest dla niego ważny- powiedziałam z zadowoleniem. W końcu się zemściłam.



*****


KATERINA

Zabiła go. Tak po prostu wyrwała mu serce. Klęczałam nad martwym ciałem Trevora, a łzy płynęły mi po twarzy.
- Jak mogłaś to zrobić?- spytałam, a emocje brały we mnie górę. Zabiła kogoś kogo kocham. Bo ja zabrałam jej kogoś, kto chciał ją zabić. Chciałam wstać i, rękoma w krwi Trevora, rozerwać jej ciało na kawałki. Nie miała prawa tego zrobić. Ja ją ocaliłam, a ona zabiła miłość mojego życia. Wstałam i zrobiłam krok do przodu, a z twarzy Eleny zniknęło całe zadowolenie. Reszta mojej rodziny, stojąca z tyłu spojrzała po sobie i chciała zrobić krok do przodu,ale uniemożliwiłam im to, tworząc niewidzialną barierę, której nie mogli ominąć.
- Zabiłaś kogoś, kto był dla mnie najważniejszy- syknęłam,zbliżając się do niej o następny krok.
- Bo ty zrobiłaś to samo- z jej głos nie znikała pewność siebie,jednak wyraz twarzy mówił zupełnie co innego.
- Zabiłam go, bo inaczej on zabiłby ciebie. I Enzo i całą naszą rodzinę- powiedziałam, łamiąc swoją zasadę, że nigdy nie zdradzę im dlaczego ich śledzę.
- Zabiłby nas? Dlaczego?
- Bo tylko w ten sposób mógłby dostać mnie. Tak samo było 20 lat temu. Zabijam ludzi z waszego otoczenia, bo oni wszyscy chcą wam coś zrobić. Inaczej zostawiłabym was w spokoju- mówiłam robiąc krok za krokiem w jej stronę.- A teraz sama ciebie zabiję, bo wyrwałaś Trevorowi serce- dodałam i odrzuciłam ją w kierunku najbliższego drzewa.
Chciałam zakończyć to szybko i zabić ją za pomocą jednego małego zaklęcia, jednak obok mnie pojawiła się moja przodkini.
- Córko nie rób czegoś, czego będziesz potem żałować- powiedziała spokojnie, czym przypomniała mi słowa Elijaha.
Jeśli zabiję ją teraz, gdy się uspokoję będę miała wyrzuty sumienia, pomyślałam trzeźwo i odetchnęłam parę razy głęboko. Nie mogłam tego zrobić. Była moją siostrą, nawet jeśli teraz chciałam jej wyrwać serce. Spojrzałam najpierw na Elenę, potem na ojca, brata,Niklausa i Rebekhę.
- Już nigdy więcej mnie nie zobaczycie. Dam wam spokój i nie będę go burzyć. Żegnajcie- odezwałam się, po czym opuściłam barierę i odeszłam, magicznie przenosząc ciało Trevora do domu.


Czyta to w ogóle ktoś? Ten rozdział mi samej się nie podoba, ale to jest ważne dla późniejszych wydarzeń. Mam nadzieje, że nie jest aż tak źle :) Byłabym wdzięczna za jakiekolwiek komentarze :)


wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział IV

Ameryka, rok 1293
- Jest panienka pewna,że ta suknia będzie odpowiednia?- młoda i niska mulatka zwróciła się do mnie, pomagając założyć mi na siebie warstwy materiału.
- A dlaczego miałaby być nieodpowiednia, Anabeth?- spytałam oglądając efekt końcowy pracy mojej służącej i najlepszej towarzyszki. Byłam ubrana w długą suknię w ciemniejszych odcieniach niebieskiego, która spływała delikatnie po moim ciele.
A dziw pomyśleć, że w ciągu nieco ponad 200 lat stroje tak bardzo się zmieniły, pomyślałam, przywołując w myślach białe, proste stroje, jakie nosiłam gdy byłam człowiekiem.
- Takie kolory nie przystają tak młodej dziewczynie jak panienka- odezwała się Anabeth bez cienia jakiejkolwiek nieśmiałości, co charakteryzowało wszystkie inne służące. Ale moje wcale nie była taka jak inne. Anabeth była czarownicą i wiedziała o mnie wszystko. Pomagała mi zachować tajemnicę i skryć przed oczami ludzi to, co miało pozostać ukryte. Od 5 lat podróżowałyśmy razem po całym kraju, tak jak wcześniej robiłam z jej matką.
- Młodej?- uśmiechnęłam się do dziewczyny- Z moim wiekiem powinnam nosić tylko czernie- zażartowałam wesoło, co całkowicie przeczyło mojemu teraźniejszemu nastrojowi.- Mogłabyś mnie zostawić na chwilę?- poprosiłam moją towarzyszkę, która posłusznie wyszła z mojej sypialni.
Usiadłam na wysokim łóżku i zapatrzyłam się w przestrzeń.
- Wiedźmy?- powiedziałam do pustego pokoju, w którym zaraz zaczęły pokazywać się duchy czarownic należących do pierwszego sabatu na świecie.
Pamiętałam nawet teraz nasze pierwsze spotkanie. Stało się to podczas pierwszej pełni księżyca po opuszczeniu mojej rodziny. Zmieniałam wtedy miejsce pobytu co 2-3 dni. Będąc nocą w lesie nagle wokół mnie pojawiła się gęsta mgła, a potem, podobnie jak teraz, z nicości zaczęły wyjawiać się kolejne twarze. To właśnie wtedy sabat wyjaśnił mi, że od dawna na mnie czekali i nie bez przyczyny zachowałam swoją moc nawet po przemianie w wampira. Tłumaczyły, że mój udział w historii świata będzie bardzo szczególny, a jednocześnie ja i moja rodzina będziemy narażeni na ogromne niebezpieczeństwo. Przekazały mi moje dziedzictwo, a zarówno swego rodzaju klątwę. Otóż to w moich rękach i na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za cały świat stworzeń nadnaturalnych. To ja miałam stanowić prawo i być tym prawem; pilnować porządku i dbać,aby w naszym świecie panowała równowaga. A w związku z tym wiele osób chciało mojej śmierci, aby móc przejąć władzę nad wszystkimi stworzeniami. Ale żeby mnie zabić, często musieli sprowadzić mnie w miejsce im pasujące, więc wokół mojej rodziny zaczęły być osoby pragnące ich skrzywdzić, a tym samym osłabić mnie. Dlatego w sekrecie podróżowałam za nimi i obserwowałam ich przyjaciół. No i dzisiaj musiałam interweniować.
- Jesteście pewne, że adorator mojej siostry również będzie na dzisiejszym balu?- spytałam wiedźmy, które obserwowały mnie w ciszy.
- Według naszych informacji mają się spotkać na miejscu- odpowiedziała kobieta ubrana w ciemnofioletową suknię podobną do mojej. W jakiś sposób sabat zawsze miał garderobę stosowną do panującej mody.- Jesteś pewna, że musisz posunąć się do ostatecznego- upewniła się kobieta, która podobno była jakąś moją odległą przodkinią, pierwszą osobą w naszym rodzie posiadającą moc.
- Ten mężczyzna jest niebezpieczny. Gdyby zagrażał tylko mi, to najprawdopodobniej torturowałabym go aż nie wyjawiłby kto go nasłał. Ale on zagraża mojej rodzinie. I nawet jeśli oni mnie nienawidzą, toja nadal żywię wobec nich ciepłe uczucia. I nie wybaczyłabym sobie, jeśli coś by im się stało przeze mnie i przez to jaka jestem- powiedziałam z pełną szczerością, a następnie, po otrzymaniu błogosławieństwa sabatu wyszłam z sypialni z mocnym postanowieniem, że dzisiejszej nocy nic złego nie stanie się nikomu kogo kocham.


*****


Stałam otoczona osobami, których nawet nie znałam i przysłuchiwałam się rozmowie, która jakoś wcale nie była interesująca. Od czasu do czasu wtrącałam jakieś zdanie, jednak tak naprawdę szukałam wzrokiem swojej siostry lub kogokolwiek z mojej rodziny. Według czarownic mieli być na dzisiejszym bal organizowanym przez właściciela połowy wioski. Ja trafiłam tutaj poprzez manipulacje i hipnotyzowanie ludzi, bowiem niemożliwe było, żeby zaprosić osobę, która jest tutaj dopiero od paru dni. Rozmowa toczyła się beze mnie dalej, gdy nagle zobaczyłam twarz, której nie widziałam od ponad 2 lat. Przez ten czas usunęłam się i dałam mojej rodzinie spokój. Uśmiechnęłam się na widok rozpromienionego Enzo i kroczącej z nim Rebekhi. Po chwili do sali wkroczyła moja siostra w ciemnoróżowej sukni. Elena szła pod ramie z nieznanym mi mężczyzną, a mi zmroziło krew w żyłach. Wiedziałam, ze to ten mężczyzna, który zamierza zranić moja siostrę bądź kogokolwiek z mojej rodziny i dobrać się do mnie. Przeprosiłam moich rozmówców i zamierzałam się oddalić, gdy nagle poczułam jak ktoś mocno chwyta mój łokieć. Obróciłam się, chcąc odrzucić ewentualne zaloty, jednak zabrakło mi słów gdy zobaczyłam kto stał za mną.
- Musimy porozmawiać- powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem Elijah i pociągnął mnie brutalnie jak najdalej od mojego rodzeństwa. Posłusznie poszłam za nim nie chcąc wzbudzać sensacji. Chociaż pewnie ludzie i tak nic by z tym nie zrobili. Dzisiejsze społeczeństwo stało się nieczułe na tego typu zachowania.
- Co tutaj robisz?- spytał mój ojciec przysuwając się ze mną do ściany. Ponad jego ramieniem odnalazłam Elenę i, nie odrywając od niej wzroku odpowiedziałam:
- Muszę z kimś porozmawiać, a ty nie powinieneś mi przeszkadzać, bo mogę z łatwością cię pokonać- znów stałam się morderczynią, którą wbiłam im do głowy, jednocześnie sprawiając ogromny ból wampirowi. Pochylił się, nieprzygotowany na mój atak, a ja spokojnie ruszyłam ku swojej siostrze. Wiedziałam, że za to co zrobię za parę chwil znienawidzą mnie jeszcze bardziej. Ale byłam na to przygotowana, jeśli oznaczało to, że będą bezpieczni. W związku z tym podeszłam do Eleny i jej towarzysza, którzy samotnie stali na balkonie i, nie witając się nawet wyrwałam mężczyźnie serce. Tak po prostu. Wiedziałam, że żadne tłumaczenia nie poprawiłyby mojej sytuacji, więc nawet się nie starałam. Moja siostra, która dopiero po dłuższej chwili odzyskała głos spojrzała na mnie z nienawiścią większą niż cokolwiek innego.
- Nie wiem dlaczego tu jesteś, ani po co to zrobiłaś- zaczęła spokojnym głosem.- Ale masz dwie minuty, żeby stąd odejść, albo ja i moja rodzina pozbawimy cię radości życia i sprawimy, ze każdy kolejny dzień będzie cierpieniem. Za to co zrobiłam 200 lat temu i za to, ze zabiłaś kogoś, kto jest dla mnie ważny- skończyła, a ja widziałam łzy w jej oczach. Znów ją zraniłam. Znów sprawiłam, ze moja rodzina będzie cierpieć. Nawet jeśli teraz tego nie pokazują, będą cierpieć. Wzdychając głęboko odwróciłam się i wybiegłam z balu w ciemną noc. Znów uciekając.



Bez zbędnych komentarzy, mam nadzieję, że się podobało:)

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział III

29 dni. Tyle czas upłynęło odkąd poznaliśmy Elijah'a i jego rodzeństwo. I tyle czasu minęło od dnia naszej śmierci. Albo przynajmniej połowicznej śmierci.
Po tym jak Elijah skręcił mi kark obudziłam się w jakieś ciemnej jaskini. Początkowo zdezorientowana szybko zdałam sobie sprawę, że nie jestem tam sama. I, faktycznie, w jednym rogu siedzieli Elena i Enzo, a po przeciwległej stronie nasi mordercy rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Pełna jakieś wewnętrznej siły wstałam i podbiegłam do rodzeństwa z prędkością, która mnie przeraziła.
- Nic wam nie jest?- spytałam, na co przecząco pokręcili głowami. Odetchnęłam z ulgą i chciałam powiedzieć coś jeszcze, jednak zamarłam, bo poczułam najcudowniejszy zapach pod słońcem. Nie myśląc w ogóle ruszyłam do miejsca skąd pochodził i zasmakowałam czegoś, co od tej pory miało już zawsze przytrzymywać mnie przy życiu. Dopiero parę chwil później, gdy ktoś pociągnął mnie do tyłu zauważyłam, że moje nienaturalnie długie zęby zatopione były w szyi mężczyzny. Martwego już mężczyzny, z którego właśnie wypiłam całą krew. Nie wiedząc do końca co się właśnie stało odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Niklausem.
- Spokojnie, Katerino, nic się nie stało- powiedział miękko, co jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi.
- Jak to nic się nie stało? Jak możesz mówić, że nic się nie stało? Jestem potworem- wybuchnęłam, nagle rozumiejąc wszystko. Wino o dziwnym smaku, nadmierna prędkość, mężczyznę, któremu wypiłam krew- Zamieniliście mnie i moje rodzeństwo w demony, o których opowiadała nam matka. Kto wam pozwolił? Zabiliście nas, a teraz mamy żywić się krwią. Mamy zabijać, tak jak wy zabijacie- krzyczałam, chodząc po jaskini i kręcąc głową.
- Spokojnie, córko- Elijah zatrzymał mnie i położył mi rękę na ramieniu.
- Zostaw mnie- krzyknęłam i w myślach wypowiedziałam zaklęcie, które powinno posłać go na ścianę. No właśnie, powinno. Bo według opowieści matki, czarownica, która stała się demonem traciła magię. Dlatego zamurowało mnie,gdy zaklęcie podziałało. Elijah znalazł się po drugiej stronie jaskini, a ja spojrzałam zdziwiona na swoje ręce.
To niemożliwe, pomyślałam, to wbrew prawom natury. Próbowałam zrozumieć dlaczego tak się stało i skierowałam wzrok na swoje rodzeństwo. I Elena i Enzo szeptali dobrze znane nam formułki, jednak nic się nie działo. Ja również, przekonana, że to co stało się wcześniej to przypadek wypowiedziałam pierwsze lepsze zaklęcie a po chwili, zgodnie z moja wolą, na dworze zaczął padać deszcz. Poczułam na sobie spojrzenia całej piątki wampirów. Przestraszone spojrzenia. Bali się mnie, bo byłam demonem i posiadałam magię.

*****


- Katerino- z rozmyślań i potoku wspomnień wyrwał mnie głos mojej siostry.- Czy ty nie miałaś ćwiczyć?- spytała, wychodząc z cienia i wchodząc w pełne słońce. Zgodnie z legendami powinna się spalić, ale dzięki pierścieniom, które zrobiłam dla mojego rodzeństwa i dla siebie i dzięki rzuconym na nie zaklęciom mogliśmy swobodnie pokazywać się w środku dnia.
- Miałam- odpowiedziałam, nadal tępo wpatrzona w drzewa. Byłam na polanie, na której mogłabym swobodnie ćwiczyć, jednak to miejsce boleśnie przypominało mi o miejscu gdzie matka uczyła nas magii, gdy byliśmy mali. Niestety musieliśmy opuścić naszą wioskę, bo, jak powiedział Niklaus, ludzie zaczęliby coś podejrzewać.- Spójrz, ćwiczę- dodałam, spoglądając na nią i jednocześnie sprawiając, że trawa przede mną zapaliła się, a po chwili ogień zgasł, zostawiając ściółkę nietkniętą.
- Nie o to mi chodziło- przybrała ton starszej siostry.- Miałaś ćwiczyć poważną magię, bo ojciec twierdzi, że możesz być niebezpieczna- wyjaśniła głosem, jakim matki zwracają się do swoich niesfornych potomków. Zaśmiałam się nieprzyjemnie.
- Niebezpieczna? Mogłabym zabić twojego ojca w sekundę. I to bez pomocy białego dębu. Poza tym, denerwujesz mnie tym, że mówisz na niego „ojcze”. Jak możesz nazywać ojcem swojego mordercę?- spytałam, jednak w moim głosie nie było złości. Brzmiało w nim tylko rozgoryczenie i niezrozumienie, jak w tak krótkim czasie moje rodzeństwo mogło zacząć życie od początku z nową, cudowna rodziną.
Ja tak nie potrafiłam. Za każdym razem gdy widziałam Niklausa przypominałam sobie martwe ciało mojej siostry. A Elijah? Próbował stać się kochającym ojcem, wyjaśniał nam,jak mamy teraz żyć. Ale ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nas zabił. Nie chciałam być taka. Próbowałam się zabić, chciałam skończyć to cierpienie. Ale nawet tego nie mogłam zrobić, bowiem w reakcji na słońce moja skóra zaczynała piec nieprzyjemnie i robiły się oparzenia. Nic więcej. A gdy wyrwałam sobie serce obudziłam się dwie noce później z całkowicie nowym narządem. Tymczasem Elijah ciągle powtarzał, że w końcu zmienię podejście do mojego nowego życia, że to tylko kwestia czasu.
- Elijah jest naszym ojcem- wyjaśniła moja siostra.- Chce zadośćuczynić nam to, co zrobił i to, że go nie było. Chce już zawsze nam towarzyszyć.
- Ale ja nie chcę być z nim, rozumiesz? I nie chcę być z wami, jeśli będziecie mu tak bezgranicznie posłuszni- chciałam powiedzieć coś jeszcze,jednak przerwał mi męski głos.
- Nie mów czegoś, czego kiedykolwiek możesz żałować- Elijah, a z nim mój brat i jego rodzeństwo stanęli obok Eleny.
- Nie będę żałować tego, że cię nienawidzę. Że nienawidzę was wszystkich- powiedziałam z dziwnym dla mnie spokojem i, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem, odbiegłam a słone łzy zaczęły płynąc mi po policzkach.
Biegłam, nawet nie patrząc dokąd. Chciałam po prostu uciec jak najszybciej od tego miejsca. Przestać czuć to co czuję, przestać się przejmować. Wiedziałam, że moja rodzina się mnie boi. Byłam jeszcze większym potworem niż oni. Miałam moc, nad którą chyba nie do końca panowałam. Byłam tym podekscytowana, a jednocześnie przerażona. Czasem bałam się samej siebie. Zabijanie ludzi zaczęło mi się podobać. Lubiłam czuć jak uchodzi z nich życie, słyszeć jak proszą o litość. Poza tym uwielbiałam moją magię. Po mojej przemianie stałam się silniejsza a wszystkie zaklęcia przychodziły mi z łatwością. Dlatego łatwiej było mi udawać, że nienawidzę swojej rodziny niż przyznać im się, że boję się ich zranić.
Lepiej byłoby im beze mnie, pomyślałam i w tym samym momencie podjęłam decyzję. Musiałam odejść od mojej rodziny.
Zawróciłam i pobiegłam z powrotem na polanę, na której nadal byli. Parę dni wcześniej próbowałam użyć swojej hipnozy na Elenie i Enzo, a tymczasem okazało się, że potrafię zauroczyć także Elijah'a, Niklausa i Rebekah'ę. Wampiry spojrzały na mnie lekko zdziwione, a ja nie czekając ani chwili zaczęłam robić to, co miałam do zrobienia.
- Kocham was- powiedziałam, kierując swoje słowa do wszystkich- ale jestem niebezpieczna i nie mogę podróżować z wami. Dlatego odejdę, a wy mnie znienawidzicie.
- Nie możesz- zaczął Enzo, jednak zignorowałam go.
- Znienawidzicie mnie. Będziecie przekonani, że zabiłam całą wioskę. Że wybiłam ich wszystkich, a następnie zraniłam was, bo chcieliście mnie powstrzymać. Nigdy nie przypomnicie sobie, że było między nami coś dobrego- skończyłam wiedząc, że podziałało i uciekłam w nieznane. Byle jak najdalej od tego miejsca.





Przepraszam, że tak chaotycznie, ale nie wiedziałam jak porządnie przekazać to co chciałam. Mam nadzieję, ze się podoba :) 
Jak wrażenia po 6 odcinku TVD? ;)